czwartek, 27 lipca 2017

Jedwabna opowieść

W zeszłym roku zrobiłam mojej siostrze na urodziny szal Pleat Up. Połączyłam trzy nitki – merceryzowaną bawełnę Dropsa, bambus Alize i cieniutką merino z allegro, żeby nieco przełamać śliskość obu włóczek. Dzianina wyszła lejąca ale sprężysta, a sam model, dzięki kształtowi i zakładkom, przepięknie układał się na ramionach. Szal został przyjęty entuzjastycznie, noszony chętnie, ale niestety, jakaś kanalia bezczelnie ukradła go mojej siostrze w galerii handlowej. Zawsze mówiłam, że przybytki konsumpcji to ZUO. Jakby komuś potrzeba było dowodów, to proszę.

Na kolejne urodziny postanowiłam wydziergać drugi Pleat Up. Tym razem z jedwabiu, żeby zobaczyć, jak ten model będzie się prezentować wykonany z cieńszej i miększej włóczki. Szukałam grubszego jedwabiu w cenie nie wywołującej zawału i takiż znalazłam w Zeberce (http://sklep-zeberka.pl/).



Zdecydowałam się połączyć dwie nitki - lśniący jedwab morwowy i  kosmaty szantung.



Gładki jedwab morwowy (Mulberry) złagodził trochę „buklowatość” szantungu i razem dały bardzo ciekawy efekt.


Już przy robieniu nie mogłam się nadziwić, że tak duża połać dzianiny może być tak lekka. Nic dziwnego, że jedwabne szale są tak chętnie brane przez dziewiarki-globtroterki do samolotu J.


Po skończeniu wrzuciłam do gara i zafarbowałam na grafitowy kolor. 


Spiesząc się bardzo, bo noc była już zaawansowana, a prezent miał zostać wręczony nazajutrz, odpuściłam szukanie w piwnicy dużego gara i zafarbowałam w największym, jaki miałam w kuchni.


Jak to w takich sytuacjach bywa, gar okazał się za mały, nie mogłam dobrze przekładać dzianiny i wyszły smugi. Ale nic to, szal nabrał dzięki temu nieco dekadenckiego charakteru, z pogranicza stylu postapokaliptycznego ;). 




Razem z szalem zafarbowałam chwost.


Zastanawiałam się nad zrobieniem stosownej pętelki, żeby sis mogła zaczepiać ją o guzik płaszcza, jak się będzie znów wybierać w jakieś podejrzane miejsca, ale ostatecznie odpuściłam ;). Niech pilnuje – jak i ten straci, do końca życia dostawać będzie ode mnie wyłącznie skarpety. Na szelkach.

Szala nie blokowałam - po przepraniu i strzepnięciu rozwiesiłam go tylko, bo oczka wyciągnęły się same.
 Na szal zużyłam około 500 metrów włóczki, czyli połowę ze sprzędzionego motka. Teraz zrobię coś dla siebie. Takie połączenie dwóch nitek okazało się najbardziej ekonomicznych rozwiązaniem, a szal miał ciekawą fakturę. 


W porównaniu do poprzedniego, jest jednak dużo miększy i bardziej się nadaje do owijania wokół szyi niż do noszenia na płaszcz. Kolejny szal z tej przędzy zrobię jednak mniejszymi drutami, bo 4mm okazały się ciut za grube. To znaczy – wyszło ok., ale ja wolę bardziej mięsiste dzianiny, kolejną chustę z tego jedwabiu zrobię ściślejszymi oczkami.