piątek, 25 maja 2018

Pamiętaj techniku młody, wrzucaj próbkę do wody...


O praniu próbek każdy wie. Tylko, podobnie jak z dekatyzowaniem tkanin, nie każdy stosuje. Jeśli chodzi o tkaniny, to od pamiętnego wieczoru, gdy w przeddzień imprezy rozpruwałam szwy w wieczorowej sukni i błogosławiłam solidny zapas tychże szwów, dzięki któremu mogłam dodać brakujące kilka centymetrów skurczonych w praniu, zawsze, ale to zawsze przepieram materiał przed szyciem. Zwłaszcza, że po uszyciu zazwyczaj chcę już natychmiast uszytą sztukę założyć, a trochę niefajnie oblekać ciało tkaniną, która nie wiadomo czym była pryskana na czas transportu i w jakich warunkach magazynowana.
Co zaś do próbek... Próbkę z nowego motka piorę zawsze. Mam jednak sporo włóczek pozyskanych z innych swetrów (no bo jak to nie kupić w SH cudownego szetlandzkiego puloweru XXXL za 8 pln, no jak?), i przyznam, że nie zawsze chce mi się próbkę z recyclingowej wełny prać, bo przecież sam sweter był już prany i to zapewne nie raz.
I co jakiś czas takie podejście się mści.
Bo włóczka oczywiście po praniu „w swetrze” nabrała ostatecznego kształtu i sprężystości, ale struktura oczek nowego udziergu, ich wyciąganie się i „pracowanie” wyjdzie dopiero w nowej dzianinie. No i jeśli na poziomie próbki różnice wychodzą w milimetrach, to w gotowym modelu te milimetry sumują się czasem do sporych połaci dzianiny.
Postanowiłam zrobić letnią bluzeczkę z pozyskanej wiskozy. Próbkę zrobiłam, przeliczyłam i zabrałam się do pracy. Już w trakcie roboty wydawało mi się, że coś za duży obwód mi się robi, ale pocieszałam się, że autor wzoru wie, co pisze, więc tak ma być. Jak zawsze przy udziergach z pozyskanych włóczek, jeśli wzór zakłada robotę od dołu, zaczynam mniej- więcej w talii szydełkowym łańcuszkiem prowizorycznym, by po obrobieniu góry spokojnie lecieć w dół ile mi wełny starczy.
No i doszłam do dekoltu, wykończyłam... I jak zdjęłam toto z drutów, to ujawniło całą swą monstrualną postać. Jak widać, wiskoza jak bambus – nie potrzebuje prania, by się wyciągać w nieskończoność. Dekolt zamiast opasywać mnie no... w dekolcie, sięga aż pod pachy. Mogłabym zrobić jakiś kombinowany model portfelowy wręcz.








Wszystko poleciało do sprucia, a ja powtarzam Wam za moją guruą Herbimanią- pierzcie próbki, miętolcie je, wkładajcie pod prześcieradło, noście w kieszeniach... bo będziecie pruć we łzach.

poniedziałek, 14 maja 2018

Spóźniony szal

Po ciepłym marcu nadeszło niespodziewane zlodowacenie na początku kwietnia. Wykończyło mi wiele roślin w ogrodzie, które radośnie puściły się ku marcowemu słonku, by ulec brutalnej sile kwietniowego mrozu. Wobec takiego powrotu zimy poczułam chęć na coś ciepłego i energetycznego na drutach.
Z zasobów wygrzebałam tęczową Alize Angora Gold, która choć dość podła w składzie (80 % akryl, 10 % mohair, 10 % wełna), jest bardzo miła w dotyku i nie skrzypi akrylowo. 


Potrzebowałam czegoś do noszenia na co dzień, bez wielkiego namaszczenia, do częstego prania i bez konieczności każdorazowego blokowania.
Wzór to Whiffle Bird , bardzo przyjemny w dzierganiu i pasujący do włóczki.


Tylko że zanim skończyłam fala mrozów ustąpiła i nadeszła wiosna.



Ale nic to, jesień już prawie blisko :)