niedziela, 28 maja 2017

O ściegu dziewiarskim i tunezyjskim szydełku, czyli zmurszałych książeczek czar - vol.1


Jak każda szanująca się dziewiarka, swoją codzienną prasówkę zaczynam od blogów dziewiarskich, a potem sprawdzam, co nowego pojawiło się na Ravelry J. Internet jest naszym wspólnym rajem nęcącym propozycjami nieadekwatnymi, niestety, do mocy przerobowo-czasowych. Od czasu do czasu kupuję wprawdzie rękodzielniczą prasę lub książki (głównie obcojęzyczne), ale wszelkie informacje o nowych metodach (magic loop, contigous, różnym zastosowaniu rzędów skróconych, alternatywnym sposobem nabierania rękawów, odpowiednim do danej robótki nabieraniu bądź zamykaniu oczek, itp.) wynajduję w blogach i na youtube. Automatycznie więc, gdy tylko napotykam dziewiarski problem, odpalam komputer.
Matka moja droga, w czasach młodości zapalona rękodzielniczka, przekazała mi w swoim czasie podstawy wiedzy dziewiarsko-krawieckiej, a następnie swoje zasoby książkowe z tych dziedzin, ale muszę przyznać, nie interesowałam się tymi dość ubogo wydanymi publikacjami sprzed kilku  dekad. Czarno-białe, niewyraźne zdjęcia i powszechny wówczas zwyczaj podawania wzorów w formie opisowej (więc podatnej na błędy) jakoś nie zachęcały do lektury a szukania inspiracji.


Ostatnio jednak, w ramach lekkiej lektury do kawy, zaczęłam przeglądać te zmurszałe skarby.  I czasami zaskoczona jestem treścią. Cechą wspólną większości takich publikacji (podobnie jak i kulinarnych z tamtego okresu) była troska o edukację czytelnika i wiara w misję szerzenia kaganka powierzoną autorowi. I tak w książeczkach typu „Kolacje na cały rok” zawsze będzie poważny wstęp traktujący o podstawach dietetyki i konieczności zwalczania much w kuchni i spiżarni, a w „Splotach na druty” – ostrzeganie czytelniczki o pułapkach czyhających na dziewiarkę, która nie robi próbek, dzierga w niewygodnej pozycji, albo używa drutów o pozadzieranych końcach.

I w tych poradach a zaleceniach nic zaskakującego akurat nie ma. To, co było dla mnie odkryciem, to różne rady i techniki, które teraz wydają się nam zdobyczami ery Internetu, a -  jak widać - w rzeczywistości niczym nowym nie są. Np. łączenie otwartych oczek, z angielska zwane teraz kitchenerem, to powszechnie ( i przystępnie!) opisywany ścieg dziewiarski.

"Roboty i robótki na zimowe wieczory" S. Podgórska


Co ja się naoglądałam filmików, żeby to cholerstwo opanować! Pierwsze próby robiłam z laptopem na kolanach, śledząc krok po kroku kwieciste nieraz wskazówki dziewiarskich blogerek. „Łapiemy prawą nóżkę górnego oczka, a teraz lewą dolnego” i tym podobne zalecenia nijak nie dawały mi się wcielić w robótkę.  Dopiero rysunek w „Dziewiarce doskonałej” Bożeny Jeske rozjaśnił mi problem raz na zawsze. I się okazało, że nie jest to żadna sztuka tajemna, wymagająca nie wiadomo jakich umiejętności (w co już zdążyłam uwierzyć po kolejnym krzywym szwie) 

"Dziewiarka doskonała" B. Jeske

Bo nie chodzi o ułożenie oczek naprzeciw siebie, jak to nakazuje większość opisów,  ale na przemian , na „jaskółczy ogon”, tak,  jakby to była jedna połać dzianiny z brakującym rządkiem. I zszywając oczka prowadzimy nitkę jakbyśmy tworzyły nowe oczka, odtwarzające ten rząd i scalające tym samym dzianinę.

Innym całkiem odkrywczym dla mnie zaleceniem było robienie dużych połaci dzianiny na drutach z żyłką, żeby nie obciążać rąk. Nie znam żadnej dziewiarki z ery przed magic loopem, która tak dziergała. Ciekawe dlaczego? Nikt nie czytał tych opisów racjonalizatorskich? A teraz, przynajmniej według moich obserwacji, większość  „nowoczesnych” dziewiarek dzierga na drutach z żyłką,  dzięki czemu główny ciężar robótki spoczywa na kolanach.

Ciekawostką było też dla mnie odkrycie splotów tunezyjskich w „1000… splotów na drutach i szydełkiem” (Kowalska-Jarosz, Kleeman – Krasuska). 

"1000… splotów na drutach i szydełkiem” Kowalska-Jarosz, Kleeman – Krasuska


Z szydełkiem tunezyjskim, jako produktem fizycznym, spotkałam się jakieś 10 lat temu. Opisy robótek wykonanych tą techniką widywałam  ostatnimi laty w przedrukach dziewiarskich gazetek niemieckich, ale jako żywo, nie znam nikogo, kto by się biegle nią posługiwał. A tu tymczasem w publikacji sprzed niemal trzech dekad mamy zarówno przystępne objaśnienie techniki, jak i całkiem sporo schematów splotów.

No i zagwozdka na koniec: jak trzymacie nitkę przy robótce? Sposobem angielskim, francuskim czy szwajcarskim? ;) Bo ja, niczym pan Jourdain, który odkrył, że od 40 lat mówi prozą, dowiedziałam się, że dziergam po szwajcarsku. No proszę, proszę… J

"1000… splotów na drutach i szydełkiem” G.Kowalska-Jarosz, K. Kleeman – Krasuska


czwartek, 11 maja 2017

Bamboszki




Z odległych czasów mojego dzieciństwa pamiętam noszone przez moje koleżanki koszmarne „gościowe” papucie, dziergane zazwyczaj przez ich babcie z jakichś koszmarnych melanżów, utworzonych zapewne z popularnych wówczas anilan. Wtedy dziękowałam niebiosom, że moja babcia takowych nie dzierga (dziergała za to grube skarpety z własnoręcznie uprzędzionej, gryzącej jak wata szklana, wełny), teraz, z perspektywy dorosłej dziewiarki , zachodzę w głowę, czemu tamte papucie były zawsze takie ohydne. Czemu te babcie uparcie łączyły  te resztki włóczek w niestrawne, sraczkowate melanże, zamiast zrobić np. drobne paseczki. No i rozumiem, że chodziło o wykorzystanie resztek, ale na Jowisza, na kapcie noszone  przez dzieci  „w ludziach” można chyba było odżałować jakieś lepsze włóczki, w końcu poszłoby tego może kilkadziesiąt metrów,
Tak czy owak, mimo że osobiście nie byłam zmuszona do noszenia sraczkowatych paputków, miałam przez wiele lat uraz do dzierganych kapci. I dopiero przypadkowo odkryte wzory kapci na Ravelry odkryły przede mną potencjał takich robótek. To moja pierwsza para - wzór darmowy z Ravelry http://www.ravelry.com/patterns/library/mjs.



Dzierga się toto błyskawicznie, można pobawić się kolorem albo wykończeniem, fajny pomysł na prezent last minute dla marznących w stópki. 


Z tymi muszę się niestety pożegnać, gdyż siostra moja ujrzała zdjęcia i, przywołując nie ulegający odparciu argument zbliżających się urodzin, zażądała ich dla siebie. Uszyję jej więc do kompletu gustowny woreczek na kapcie i niech jadą w świat.

Ale żeby nie było – postanowiłam stawić czoła demonom przeszłości i wydziergać na próbę kapcie według tamtych paputkowych wzorów.
Fakt, dzierga się szybko, bo i wzór niezbyt skomplikowany:



Czy bym nosiła? Raczej mm… niekoniecznie. 



Choć wobec groźby odmrożenia sobie gdzieś stóp pewnie bym się przełamała.  Kolejne stópogrzewacze wydziergam jednak według innego wzoru.

wtorek, 2 maja 2017

O praniu wełny, czyli nie taka pralka straszna, jak się wydaje

Kocham dzianinę i noszę ją w dzień powszechny i świąteczny. W swetrach dłubię w ogrodzie, zbieram grzyby i bawię się z dziećmi. Moje dzieci również chodzą w sweterkach na co dzień.  Nie cyngolimy się, że się ubrudzą albo skulkują. Kupiłam dobrą golarkę do swetrów, a lata prób i błędów zaowocowały sprawnym systemem prania dzianiny.  I tu dochodzę do wyznania tytułowego – większość moich swetrów piorę w pralce. Uszyma duszy mojej słyszę już okrzyki zgrozy wydobywające się z dziewiarskich piersi, ale wierzcie mi – nie chodzimy w sfilcowanych ścierach.
Oczywiście – organiczne kaszmiry z uduchowionych kóz, ręcznie czesanych przy wtórze cytry o pierwszym blasku jutrzenki  prałabym tylko ręcznie. Ale nie miewam takowych, więc nie piorę. Moje swetry i akcesoria są zazwyczaj ze średniej i dobrej  jakości wełny, wełny z minimalnym dodatkiem akrylu, bawełny i alpaki. Sweterki dzieci to w większości bawełna, natomiast te cieplejsze to zazwyczaj akryl z wełną 50/50. 

Gdy mowa o praniu swetrów, jak mantra powtarzane jest przekonanie, że pralka nieodwołalnie sfilcuje wełnę, nawet przy praniu w 30 stopniach. Ileż to razy słyszałam, że komuś się coś sfilcowało, „a przecież prał programem do delikatnych”. No właśnie. Program do tkanin delikatnych TO NIE JEST program do wełny!!! W całym procesie nie chodzi bowiem o temperaturę prania – przecież wełnę można nawet gotować! Każdy, kto farbował wełnę „w garze” wie, że przędza bulgocze sobie radośnie w barwniku i nic jej zazwyczaj nie jest (no, chyba że niecierpliwa farbiarka nie wytrzyma i za wcześnie wyciągnie wełnę do dalszej obróbki ;) ). Filcowanie wełny następuje  w momencie, gdy wełna poddana jest nagłej zmianie temperatury, i co ważne - różnica tych temperatur nie musi być wcale taka duża. Więc nawet 30 stopni w niewłaściwym programie (lub przy praniu ręcznym) może nam wełnę sfilcować, jeśli do płukania użyta zostanie zimna woda. Bo pozornie program do prania wełny niczym się nie różni od programu do prania tkanin delikatnych – niskie temperatury, krótszy cały cykl, mniej obrotów przy wirowaniu – stąd wiele osób traktuje je wymiennie. A tymczasem różnica jest zasadnicza – w programie do prania wełny woda do płukania podgrzewana jest do takiej samej temperatury, jak woda prania. W programie do delikatnych (w niemieckich pralkach określanym zwykle jako program do jedwabiu) nie ma tej opcji, więc płukanie odbywa się jak w pozostałych programach – w wodzie zimnej. I stąd te skutki.
Nie jest oczywiście tak, że wszystko jak leci piorę w pralce. Nie oszukujmy się, pranie, nawet w programie do wełny i specjalistycznych detergentach, nie służy dzianinie. Więc kiedy mogę, traktuję moje dzianiny ulgowo. Ale niestety, sweterkom noszonym przez dzieci nie wystarczy ugniatanie w Eucalanie, tu już trzeba wytoczyć mocniejsze działa. Moja wielka czwórka do konserwacji dzianiny wygląda więc tak:

1.       Eucalan. Każda dziewiarka zna – superwydajny, kanadyjski eliksir do pielęgnacji dzianiny. Namaczam w nim udziergi prosto z drutów, żeby wyrównać oczka, szybko przepieram chusty, czapki i ogólnie - dzianinę wymagającą tylko lekkiego odświeżenia.
2.       Szampon dla dzieci. Wełna to bądź co bądź sierść, więc do prania większych zabrudzeń można użyć łagodnego szamponu dla dzieci – nie jest tak silny, jak detergent, ale tym samym łagodniej obchodzi się z dzianiną niż środek typowo piorący. Ja od lat stosuję Bambi. Piorę w nim ręcznie lekko zabrudzone swetry, którym odświeżenie w Eucalanie nie wystarczy, ale też zapieram nim plamy na swetrach wrzucanych do pralki.
3.       Którykolwiek z popularnych środków do prania wełny. Perła, Perwoll, Coral… Sweterki dzieci, moje swetry „robocze” – wszystko, co wymaga solidnego wyprania w pralce.
4.       Ocet. Płukanie – zawsze, gdy piorę dzianinę szamponem lub detergentem do wełny. Konserwuje kolor, zamyka łuski wełny. Przy praniu w pralce wlewam 2 łyżki do zasobnika na płyn do płukania, przy praniu ręcznym – dodaję do ostatniego płukania, w proporcji  1 łyżkę octu na miskę wody (oczywiście nie dotyczy to prania w Eucalanie, do którego nie stosuje się już żadnych innych środków). Do prania wełny nigdy nie stosuję płynu do płukania – wnika pod łuski, „rozpulchnia” wełnę i niepotrzebnie ją osłabia.

Pranie wełny jest trochę bardziej uciążliwe, niż pranie przemysłowych dzianin, ale nie ma co demonizować – większość zwykłych, codziennych udziergów można prać w pralce, jeśli zachowa się minimum ostrożności przy wyborze programu i środków do prania. Nośmy wełnę na co dzień i nie bójmy się jej normalnie użytkować.
A jeśli już zdarzy się nam filcowa katastrofa (np. jakaś rękawiczka zabłąkana w rękawie), to polecam sposób Anki – Skakanki na „odfilcowanie”:  http://ankikankankiskakanki.blogspot.com/2012/04/odfilcowana-tunika.html To naprawdę działa!