środa, 6 grudnia 2017

Zanim nadejdą (prawdziwe) chłody

Zima w tym roku zwlekała. Niby już w październiku trochę przymroziło, ale ostatecznie do końca listopada było w miarę ciepło. Przyniesiony ze strychowego leża wór ciepłych czap, podwójnych szaliszcz i grubych rękawic poniewierał się w kącie przez miesiąc, bo było na nie zwyczajnie za ciepło.
W takich okolicznościach przyrody sprawdzają się półśrodki – mitenki, wszelkie „ogrzewacze” (nadgarstków, kolan), getry...
W tym roku jesień przechodziłam w dwóch nowych parach mitenek:






Wzór : Sky Rim

Bardzo szybkie w dzierganiu, idealny pomysł na prezent last minute

Drugie, cieplejsze, urzekają mięciutką falbanką.


Wzór: Dryad Fingerless Mitts



A kostki zabezpieczyłam krótkimi getrami







Ale teraz przyszłe już prawdziwe mrozy i czas wyciągnąć grubszą amunicję. 
A na drutach kolejne skarpetki /czapki na świąteczne prezenty!

środa, 1 listopada 2017

Skarpetki, czyli wpis nostalgiczny





Robiąc porządki w folderach znalazłam zdjęcie pierwszych wydzierganych własnoręcznie skarpetek.
Od dwudziestu lat dziergam. Mając lat naście potrafiłam robić skomplikowane wzory wrabiane i warkocze. A pierwsze skarpetki wydziergałam dopiero dwa lata temu.
A wszystko to dlatego, że przeżyłam niemal trzy dekady święcie wierząc w jeden z dziewiarskich mitów - ten, że dzierganie skarpet to umiejętność niedostępna profanom, a już w ogóle dzierganie pięty porównywane być może jedynie do pilotowania boeinga. 

Ale że lubię zmierzać się z rozmaitymi wyzwaniami i przekraczać własne ograniczenia, postanowiłam opanować tę skomplikowaną czynność, dostępną jedynie wtajemniczonym dziewiarkom. Jak po wiedzę, to do Intensywnej, więc powyższe dwie pary wydziergałam wraz z jej tutorialem: http://intensywniekreatywna.blogspot.com/2013/01/razempetki-prolog.html.
Pierwsza para (te malutkie) powstały w jeden wieczór, a ja ciagle zastanawiałam się, gdzie jest haczyk. Bo to przecież banalnie proste jest, nawet ta nieszczęsna pięta... 

Popełniłam potem jeszcze kilka par tę samą techniką (kształtowanie pięty rzędami skróconymi), potem zrobiłam jeszcze jedną parę z bardziej skomplikowaną konstrukcją pięty, także dzięki tutorialowi Intensywnej - http://www.intensywniekreatywna.pl/mgliste-skarpetki-wpis-aktualizowany -  a potem to już poszło. Gdy mamy dobrze rozpisany wzór, dzierganie skarpetek nie różni się niczym od dziergania szalika, po prostu idzie się za opisem, bo każdy opis jest po prostu sekwencją prawych, lewych, a także dodawanych i zamykanych oczek. Przy dzierganiu metodą magic loop odpada nam też uciążliwość manipulowania pięcioma drutami i ciągłe łapanie wysuwających się drutów.

Jeśli więc nigdy nie dziergałyście skarpet, to czas obalić mit Nieosiągalnej Pięty - to naprawdę nie jest tak trudne, jak się powszechnie wydaje.

piątek, 22 września 2017

Kolorowe lato

Lato jakoś samo w sobie sprzyja kolorom, radości i słonecznemu kiczowi. I dlatego latem wyrabiam zazwyczaj te włóczki, które kupiłam w jakimś szalonym widzie i przez resztę roku zastanawiam się, co mnie w momencie zakupu napadło.

Dzisiaj pokażę Wam kilka moich ostatnich udziergów spod znaku lata – bawełny w dzikich kolorach, jakieś kiczowate przędze syntetyczne, ogólnie – wakacyjny luz i radość.
  1. Ośmiorniczki



Ośmiorniczki robią ostatnio furorę. Najpierw były dziergane dla wcześniaków (skręcone macki przypominają im pępowinę), potem przyjęły się także jako prezenty dla nowo narodzonych bejbiąt jak najbardziej donoszonych.
Pierwszą ośmiorniczkę, w stonowanych, marynarskich kolorach, wydziergałam dla nowo narodzonego synka przyjaciół. Nie zdążyłam zrobić zdjęcia, wyprałam i wysłałam w świat. Jak dotarła, pięcioletnia siostra obdarowanego wyprosiła drugą – dla siebie. No i jak dziergałam drugą, to moje własne dziecko zrobiło do mnie oczy kota ze Szreka. Trudno-darmo, zabrałam się za trzecią.
Obie ośmiorniczki z bawełny, różowa to jakiś merceryzowany no-name z SH, wściekły, neonowy miks to Alize Coitton Gold.

Model: Preemie octopus

  1. Apaszka


Energetyczna chustka na szyję w kolorze intensywnie lazurowym. Nie jest to kolor służący mojej karnacji, ale w lecie, przy opalonej twarzy, pozwalam sobie na taki kolorystyczny samobój.
Dodatkowym atutem jest niezwykłą miękkość bawełny. Jak nie lubię merceryzowanych śliskości, i rzadko w ogóle dziergam z bawełny, to May Baumwollegarn zachwyciła mnie przyjemnością dziergania i noszenia.
Model: Sunburnt
  1. Prezentowa czapka dla kilkumiesięcznego malucha.






Kolejne odstępstwo od ustalonych zwyczajów – czapka z akrylu. Nie znoszę dziergać z akrylu, ale w przypadku dzianin dla dzieci, zwłaszcza cudzych, jest to najbezpieczniejsze rozwiązanie. Nie ryzykujemy, że z miłością dziergany prezent uczuli malucha albo zostanie skurczony w beztroskim praniu.
Model: projekt własny

  1. Absolutny hit tego lata – bluzeczka z frędzelkami.


Poliestrowa włóczka Ivy wygląda jak zrobiona z zafarbowanej agrowłókniny, a połączyłam ją z jakąś polską merceryzowaną bawełną, która od bodaj 7 lat poniewiera mi się w zasobach, dawno już utraciwszy banderolkę. Obawiam się, że te frędzelki powycierają i powydzierają się bardzo szybko, ale co tam, to nie jest udzierg przeznaczony na długie noszenie.
Model: Ponownie Ruffled

V. Bawełniane skarpetki – jako że skarpetek nigdy dość.




Model:http: Hovineito

czwartek, 27 lipca 2017

Jedwabna opowieść

W zeszłym roku zrobiłam mojej siostrze na urodziny szal Pleat Up. Połączyłam trzy nitki – merceryzowaną bawełnę Dropsa, bambus Alize i cieniutką merino z allegro, żeby nieco przełamać śliskość obu włóczek. Dzianina wyszła lejąca ale sprężysta, a sam model, dzięki kształtowi i zakładkom, przepięknie układał się na ramionach. Szal został przyjęty entuzjastycznie, noszony chętnie, ale niestety, jakaś kanalia bezczelnie ukradła go mojej siostrze w galerii handlowej. Zawsze mówiłam, że przybytki konsumpcji to ZUO. Jakby komuś potrzeba było dowodów, to proszę.

Na kolejne urodziny postanowiłam wydziergać drugi Pleat Up. Tym razem z jedwabiu, żeby zobaczyć, jak ten model będzie się prezentować wykonany z cieńszej i miększej włóczki. Szukałam grubszego jedwabiu w cenie nie wywołującej zawału i takiż znalazłam w Zeberce (http://sklep-zeberka.pl/).



Zdecydowałam się połączyć dwie nitki - lśniący jedwab morwowy i  kosmaty szantung.



Gładki jedwab morwowy (Mulberry) złagodził trochę „buklowatość” szantungu i razem dały bardzo ciekawy efekt.


Już przy robieniu nie mogłam się nadziwić, że tak duża połać dzianiny może być tak lekka. Nic dziwnego, że jedwabne szale są tak chętnie brane przez dziewiarki-globtroterki do samolotu J.


Po skończeniu wrzuciłam do gara i zafarbowałam na grafitowy kolor. 


Spiesząc się bardzo, bo noc była już zaawansowana, a prezent miał zostać wręczony nazajutrz, odpuściłam szukanie w piwnicy dużego gara i zafarbowałam w największym, jaki miałam w kuchni.


Jak to w takich sytuacjach bywa, gar okazał się za mały, nie mogłam dobrze przekładać dzianiny i wyszły smugi. Ale nic to, szal nabrał dzięki temu nieco dekadenckiego charakteru, z pogranicza stylu postapokaliptycznego ;). 




Razem z szalem zafarbowałam chwost.


Zastanawiałam się nad zrobieniem stosownej pętelki, żeby sis mogła zaczepiać ją o guzik płaszcza, jak się będzie znów wybierać w jakieś podejrzane miejsca, ale ostatecznie odpuściłam ;). Niech pilnuje – jak i ten straci, do końca życia dostawać będzie ode mnie wyłącznie skarpety. Na szelkach.

Szala nie blokowałam - po przepraniu i strzepnięciu rozwiesiłam go tylko, bo oczka wyciągnęły się same.
 Na szal zużyłam około 500 metrów włóczki, czyli połowę ze sprzędzionego motka. Teraz zrobię coś dla siebie. Takie połączenie dwóch nitek okazało się najbardziej ekonomicznych rozwiązaniem, a szal miał ciekawą fakturę. 


W porównaniu do poprzedniego, jest jednak dużo miększy i bardziej się nadaje do owijania wokół szyi niż do noszenia na płaszcz. Kolejny szal z tej przędzy zrobię jednak mniejszymi drutami, bo 4mm okazały się ciut za grube. To znaczy – wyszło ok., ale ja wolę bardziej mięsiste dzianiny, kolejną chustę z tego jedwabiu zrobię ściślejszymi oczkami.


poniedziałek, 26 czerwca 2017

Ruffled, ale nie ruffled



Jakoś nigdy nie miałam przekonania do okrągłych karczków – niestety, w przypadku damy o hm… tradycyjnej budowie ciała, koncentryczny kształt rozchodzący się od linii dekoltu nieodmiennie sprawia wrażenie piątego podbródka. Tudzież biustu wyrastającego prosto z szyi.

Odrzucałam więc en masse wszystkie wzory, które w opisie miały „circular yoke”.
Poszukując jednak wzoru na prosty bezrękawnik dla córki (jak dotąd wszystkie bezrękawniki robiłam w formie reglanu, żeby nic nie zszywać, ale nie chciało mi się odpalać tabelki samoliczącej Intensywnie Kreatywnej i szukałam gotowca), trafiłam na Ruffled summer top:

Wzór  mnie zachwycił, a okrągły karczek okazuje się bardzo wdzięcznym rozwiązaniem w dzianinach dla dzieci – żadne buły pod pachami i nad/pod biustem się nie tworzą.


Postanowiłam jednak zmodyfikować wykończenie. Jako że wszelkie ozdobniki, falbanki i fikuśne wykończenie są tym, co najszybciej się „starzeje”, a ja lubię modele ponadczasowe i nie ulegające zniemodnieniu, falbanki przy rękawach i na dole zastąpiłam zwykłym ściągaczem.



Bezrękawnik zrobiłam z włóczki pozyskanej z jakiegoś lumpkowego szalika, ciekawego w kolorystyce, bezbrzeżnie nudnego w sekwencji szerokich pasków. Zmieniałam kolor co kilka rzędów, a uznanie strony lewej za prawą dodatkowo podkreśliło sekwencję paseczków .



W ogóle często wybieram oczka lewe jako stronę prawą – lubię ten „tkany” efekt, jaki dają lewe oczka, zwłaszcza przy wielokolorowych włóczkach.


Na dole oczywiście filcowa metka osobista właścicielki J


sobota, 3 czerwca 2017

Ufo atakuje

Ratunku! Dopadły mnie!

A taka byłam przebiegła, tak długo potrafiłam stawiać im odpór…
Ufoki. Zmora każdej dziewiarki. Dzielnie trzymamy je w ryzach, nadludzkim wysiłkiem woli ograniczamy ich namnażanie się, a potem wystarczy na chwilę stracić czujność i pozamiatane. 
Ot, próbeczka zrobiona w wolnej chwili z włóczki, której wprawdzie nie planujemy w najbliższym czasie wykorzystać, ale intryguje nas rozmieszczenie kolorów w motku. Prezent last minute, który trzeba wydziergać  w jeden wieczór, rzucając w kąt aktualną robótkę. Odkrycie, że do nowego płaszcza nie pasuje w zasadzie żadna z tysiącapińcet chust, jakie już mamy. Konieczność zapewnienia sobie jakiejś mikroskopijnej robótki do poczekalni lub pociągu…
 I tak od słowa do słowa mamy rozbebeszone kilka(naście) projektów i zatrzymujemy się dopiero, jak nam zabraknie drutów (albo żyłek).

Gdy dwa lata temu zwiozłam sobie do domu z rodzicielskiego strychu pudła z moimi zapasami włóczek, postanowiłam radykalnie zmienić system pracy. Żadnego kompulsywnego zaczynania kolejnych robótek. Żadnych próbek bez konkretnego zapotrzebowania.
Przy okazji porządkowania zasobów wyciągałam kolejne ufoki i prułam je bez litości, choć ręce same stawiały opór, a każdy kolejny, niedokończony twór prosił o jeszcze jedną szansę. Ale nie łudźmy się, jeśli coś przeleżało 2, 3 czy 5 lat w pudle, to małe szanse, że to skończę (nawet zakładając, że pamiętam, co to miało być i mam wzór). Moim rekordem był kremowy sweterek, który zaczęłam dziergać przebywając we Francji jako fille au-pair (tak, tak, czasy sprzed wstąpienia Polski do Schengen! ), z zakupionej w sklepie firmowym Phildaru, za jakąś niebotyczną wówczas dla mnie kwotę, mieszanki wełny z akrylem. No cóż, to był bardzo leciwy ufok, dziw że nie dorobił się siwego wąsa w tym kartonie.

Wprowadziłam jasną zasadę, której się staram trzymać. Na raz mogę mieć rozgrzebane tylko dwie robótki. Jedną dużą – sweter, chusta, itp. I jedną małą, taką właśnie torebkową, do dziergania w poczekalniach bądź w podróży – skarpetki, rękawiczki, czapki… I było dobrze. Skończyły się robótki ciągnące się przez kolejne sezony. Duże prace byłam w stanie skończyć w rozsądnym terminie, małe stanowiły pożądane urozmaicenie dla dużych (nienawidzę długich, monotonnych projektów - szybko mnie nużą).

I sama nie wiem kiedy zaczęło mi się coś namnażać. Równolegle do dużego projektu (sweter Brick, dziergany z Nako Vals) robiłam na bieżąco potrzebne mi aktualnie dla siebie lub na prezent drobiazgi. I gdy byłam akurat na etapie mitenek Sky rim, niespodziewanie zmieniła się aura, przyszły ciepłe dni, a wiosenna wymiana garderoby wykazała dzianinowe braki. Rzuciłam więc w kąt mitenki, by wydziergać sobie wiosenne skarpetki na weekendowy wyjazd, a jednocześnie przygotowałam sobie prosty, „bezmyślny” udzierg na dłuższą podróż. 


A tu jeszcze trzeba było córce szybciutko wydziergać bezrękawnik, bo wyrosła, co odkryłam pakując walizki .
Zostawiłam więc zaczęte skarpetki, bo bezrękawnik jednak ważniejszy.


I tym sposobem aktualnie na warsztacie mam zimowy jeszcze „Brick”, rozpoczętą w podróży „Mirabelle”, rozgrzebane mitenki i zaczęte skarpetki.

Ale stawię temu paskudztwu czoła. Wiem, że to nie sezon wełnianych mitenek, ale trzeba je skończyć. Potem dokończę pozostałe drobiazgi i letnią Mirablekę. Brick będzie dalej „dużym” projektem z aktualnej dwójcy. Trzeba zażegnać kryzys, póki jeszcze nie osiągnął rozmiarów światowego konfliktu.

 PS.
No i proszę. Są sprytniejsze niż myślałam. Szukając w szufladzie „technicznej” kabelka od aparatu, by zrzucić zdjęcia ufoków, w kącie znalazłam jakiś zapomniany woreczek z robótką dzierganą w czasie jednego z zimowych wyjazdów. Szal Annis.  Po powrocie skutecznie o nim zapomniałam, a on podstępnie blokował mi druty i żyłkę w zupełnie niespodziewanym miejscu. Aż strach zaglądać dalej ;)