poniedziałek, 25 czerwca 2018

Kaipuu Shawl, czyli pamiątka znad morza



Jak co roku, na przełomie maja i czerwca wyjechaliśmy nad morze. Lubimy ten spokój przed sezonem a że Bałtyk i w sezonie niekoniecznie jest akwenem pływalnym, to nie tracimy wiele nie mogąc się kąpać.
Od kiedy mamy małe dzieci zmienił się jednak zasadniczo sposób wypoczynku. To już nie eksplorowanie mniej lub bardziej znanych atrakcji turystyczno – historycznych, a raczej robienie babek i zbieranie muszelek.
Taki leniwy wypoczynek, choć nudny i męczący, ma jednak jedfną niewątpliwą zaletę – daje mnóstwo czasu na dzierganie :D
Bo co robić na plaży, albo w domku, w trakcie drzemki juniorki? Czytać i dziergać.
I jak ma siętak circa 6 godzin dziennie na dzierganie, to wakacyjne robótki robione są w rekordowym jak na manie tempie.
W tym roku wybór padł na Kaipuu Shawl

Prosty, powtarzalny wzór, dzierga się szybko i przyjemnie.






Korpus zrobiłam z miękkiej bawełny Baumwollegarn May, a koronkę z jakichś skarpetkowych resztek. Zależało mi na tym, żeby przy szyi było miękko, a ażury dały się ładnie zblokować.



Całość bardzo przyjemna na letnie i wczesnojesienne chłody. 

Z tej bawełny już dziergałam kiedyś małą chustkę na szyję.

 
Nosi się fajnie, w praniu nie blaknie i nie robi się sznurkowata, polecam nawet tym, którzy średnio lubią bawełnę.

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Tuning optyczny, czyli metamorfoza Zwyklaka



Do kardiganów pałam miłością wielką – pasują do różnych odzieżowych zestawów, grzeją nie wywołując efektu „krótkiej szyjki”, jak to robi niestety większość swetrów, a jak już się zrobi ciepło, to można je rozpiąć. W związku z tym w SH pilnie poluję na dobrej jakości kardigany różnego rodzaju – i te leciutkie do sukienek, i kaszmirki jak z angielskiej prowincji i rustykalne alpaki Ralpha Laurena. I zdziwilibyście się, jakie skarby można znaleźć :)
Porządna dzianina ma jedną zaletę, która niestety z czasem staje się wadą – odpowiednio pielęgnowane są w zasadzie niezniszczalne. I tak noszę niektóre cudne ubrania już kolejny rok i zaczynają mnie denerwować. Nie wyrzucę przecież, bo jak tu wyrzucić piękny kaszmir, ale no ileż można nosić to samo?
Postanowiłam więc zrobić akcję „Metamorfozy”. Wytypowałam trzy kardigany - „Zwyklaki”, które noszę już od lat i uparcie są w dobrym stanie, a których przez ostatnie miesiące nie wyciągnęłam z szafy, bo już mam ich trochę dość, i postanowiłam zafundować im relooking.
Na pierwszy ogień poszedł kanoniczny „szary sweterek”. Porządna bawełna, zwykłe, dopasowane guziczki. Evergreen pasujący do wszystkiego. I tak nosiłam go i do sukienek w chłodne letnie wieczory, i zamiast żakietu, i do dżinsów, i w końcu mi się znudził.


Krok pierwszy – wymiana guzików.



 Szare maleństwa zostały zastąpione zbiorem kolorowych, większych szaleństw.
Ale same guziczki to za mało, uznałam, że trzeba przełamać tę szarą monotonię całości.
Rozważałam jakiś haft na kieszonkach, ale ostatecznie zdecydowałam się na nahaftowane na rękawach atrapy łatek.


Luźna inspiracja haftem japońskim w energetycznych kolorach.


No cóż, tym samym straciłam kardigan uniwersalny, pasujący wszędzie i do każdej stylizacji, ale zyskałam zabawny element garderoby. Precz z nudą!