Do kardiganów pałam
miłością wielką – pasują do różnych odzieżowych zestawów,
grzeją nie wywołując efektu „krótkiej szyjki”, jak to robi
niestety większość swetrów, a jak już się zrobi ciepło, to
można je rozpiąć. W związku z tym w SH pilnie poluję na dobrej
jakości kardigany różnego rodzaju – i te leciutkie do sukienek,
i kaszmirki jak z angielskiej prowincji i rustykalne alpaki Ralpha
Laurena. I zdziwilibyście się, jakie skarby można znaleźć :)
Porządna dzianina ma
jedną zaletę, która niestety z czasem staje się wadą –
odpowiednio pielęgnowane są w zasadzie niezniszczalne. I tak noszę
niektóre cudne ubrania już kolejny rok i zaczynają mnie
denerwować. Nie wyrzucę przecież, bo jak tu wyrzucić piękny
kaszmir, ale no ileż można nosić to samo?
Postanowiłam więc zrobić
akcję „Metamorfozy”. Wytypowałam trzy kardigany - „Zwyklaki”,
które noszę już od lat i uparcie są w dobrym stanie, a których
przez ostatnie miesiące nie wyciągnęłam z szafy, bo już mam ich
trochę dość, i postanowiłam zafundować im relooking.
Na pierwszy ogień poszedł
kanoniczny „szary sweterek”. Porządna bawełna, zwykłe,
dopasowane guziczki. Evergreen pasujący do wszystkiego. I tak
nosiłam go i do sukienek w chłodne letnie wieczory, i zamiast
żakietu, i do dżinsów, i w końcu mi się znudził.
Krok pierwszy – wymiana guzików.
Szare maleństwa zostały
zastąpione zbiorem kolorowych, większych szaleństw.
Ale same guziczki to za
mało, uznałam, że trzeba przełamać tę szarą monotonię
całości.
Rozważałam jakiś haft
na kieszonkach, ale ostatecznie zdecydowałam się na nahaftowane na
rękawach atrapy łatek.
Luźna inspiracja haftem
japońskim w energetycznych kolorach.
No cóż, tym samym
straciłam kardigan uniwersalny, pasujący wszędzie i do każdej
stylizacji, ale zyskałam zabawny element garderoby. Precz z nudą!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz