Jak pewnie wielu z Was, co jakiś czas
odbieram od listonosza przesyłki opatrzone egzotycznymi napisami,
które to pakuneczki płyną do mnie z drugiego końca świata.
Różne drobne akcesoria krawieckie,
stopki do maszyny, przybory dziewiarskie... Aż w końcu skusiłam
się na włóczki. Wiadomo – włóczkę najlepiej kupować
stacjonarnie, obejrzeć kolory, pomacać i pomyziać – ale jak ktoś
mieszka na głębokiej prowincji, to stacjonarnie może sobie kupić
co najwyżej podstawowe akryle. Przyzwyczaiłam się więc do
kupowania niejako w ciemno, nigdy nie zamawiam większych ilości
nieznanych włóczek, no i zaakceptowałam fakt, że takie kupowanie
wełny musi być obarczone sporym ryzykiem rozbieżności między
oczekiwaniami a rzeczywistością.
Postanowiłam więc zaryzykować z
włóczkami z Chin. W zasadzie chodziło mi tylko o włóczki z
włókien, które w tamtym regionie powstają, bo bez sensu byłoby
kupować np. tureckie wełny czy egipską bawełnę via Chiny. Pozostaje
więc bambus, kaszmir, angora i norka. Angorę skreśliłam od razu
ze względu na niehumanitarne pozyskiwanie surowca. Co do norek nie
mam pewności, ale podejrzewam, że sytuacja może być podobna do
angory, więc dla spokoju sumienia rezygnowałam z włóczek
jednoznacznie opisanych jako mink wool. Pozostał kaszmir.
I tu też miałam problem. Etykiety są
po chińsku, a opisy łamanym angielskim, tak więc nigdy do końca
nie wiadomo, co się kupuje. Podejrzanie tani kaszmir najczęściej
okazywał się wełną owczą „cashmere soft”. Włóczki z wizerunkiem norki na etykiecie odstrzeliłam od razu, ale wiele włóczek ma
na etykiecie kaszmirską kozę, w opisie kaszmir, ale w słowach
kluczowych pojawia się norka. Z tymi zdecydowałam się zaryzykować,
bo w anglojęzycznych źródłach znalazłam, że „mink” to nie
tylko norka, ale też ogólne oznaczenie norkowego koloru lub wyjątkowej
miękkości. Ale do końca pewności nie mam, bo jak wspominałam,
etykiety są dla mnie całkowicie nieczytelne.
Pierwsze zamówienie, złożone w
listopadzie a mające dotrzeć na Boże Narodzenie, okazało się
niewypałem. Nie doszło. Zamówiłam na próbę różne włóczki u
jednego sprzedawcy, w systemie śledzenia Alliespress paczka została
oznaczona jako doręczona (z dokładnym określeniem daty i godziny),
ale przesyłka o tym numerze nie pojawiła się ani w systemie
śledzenia China Post, ani w monitoringu Poczty Polskiej (ani w
żadnym systemie międzynarodowego śledzenia przesyłek kurierskich
– też sprawdziłam, choć takie drobne paczuszki zawsze idą
zwykłą pocztą). Sprzedający okazał się być niemiłym zbukiem,
odesłał mnie do systemu śledzenia Aliexpress i wpierał mi, że to
pewnie ktoś z sąsiadów odebrał paczkę. Przebolałam stratę
włóczek i pieniędzy, a sprzedającego wciągnęłam na czarną
listę. Minęło kilka miesięcy, zniechęcenie do Aliexpress trochę
zelżało, postanowiłam spróbować jeszcze raz.
Następne zamówienie złożyłam
przezornie u kilku różnych sprzedawców. Wszystkie paczki bez
problemu wyguglały się w monitoringu Chna Post i jakimś
międzynarodowym systemie śledzenia przesyłek (co utwierdziło mnie
tylko w podejrzeniach co do uczciwości pierwszego sprzedającego) i
po jakimś miesiącu listonosz zaczął przynosić mi miękkie
paczuszki z chińskimi nalepkami.
Wrażenia dotykowe są bardzo
obiecujące – niteczki są cieniutkie i super miękkie, więc nawet
jeśli to nie jest czysty kaszmir, to jest to na pewno jakaś dobra
wełna.
Na próbę wydziergałam zwykły komin
– szyjogrzej. Musiałam użyć poczwórnej nitki, żeby osiągnąć
akceptowalną grubość, ale warto było. Dzianina wyszła miękka ,
a po praniu zrobiła się taka jedwabiście „lejąca”. Zobaczę
jesienią, jak się to będzie nosić, ale na razie – w robocie i
praniu – się sprawdziła.
Właśnie zamówiłam kolejne motki –
bambus i tencel – i mam nadzieję, że dojdą przed końcem lata :)